Trwam w codziennym bieganiu. To nie łatwe bo Diabeł Leń kusi mnie bardzo. Nie robię jednodniowych przerw i jest mi trudno. Mięśnie bolą, stawy trzeszczą i chrupło coś w kręgosłupie... Znam siebie i niejednokrotnie taka przerwa przedłużała się
w nieskończoność. Codziennie przez 25 - 30 minut przemierzam moje osiedle. Do tej pory nie wiedziałam, że tak dużo ludzi biega. Już niektóre twarze stają się znajome. Uśmiechamy się do siebie. Czasami irytują mnie spacerowicze z pieskami. Nie złości mnie ich obecność, ale gdy posiadacz pieska wie, że jest nerwowy i może odgryźć mi nogę (piesek, nie właściciel), to powinien go na tę jedną chwilkę przytrzymać. Większość piesków jednak reaguje obojętnie.
Do tej pory raz wrzuciłam na uszy muzykę. Jednak wolę, bez muzyki, bo to jest czas dla mnie i tylko dla mnie. Wiecie, że można się całkiem wyłączyć i nawet nie wiem kiedy, a już minęłam Nowy Zakrzów, za chwilę Stary Zakrzów i przez tory kolejowe i koło Ewy domku ... i jestem w domu. Męczę się owszem, ale staram się nie myśleć o tym. Jest też tak, że w czasie biegu myśli moje rozbujają się jak szalone, a co w pracy było, a co u juniora
w szkole i czy powinnam wyprać firany... he he.
Nie liczę na figurę Claudi Schiffer, bo z dietą u mnie na bakier, ale nie chcę tylko siedzieć w fotelu z dziergadłami. Jest dobrze.
Muszę tylko strącić z ramienia Diabła Lenia i dać pole do działania mojej chęci by coś zmienić. Podobno życie zaczyna się po czterdziestce. Oj maleńko czasu mi zostało, żeby się dobrze przygotować.
Piszę to wszystko po to (taka deklaracja), żeby było mi trudno zleniwieć. Bo będzie mi przed Wami po prostu łyso.
Pozdrawiam Jola