Już taką naszą wrocławską tradycją stało się ostatnio,
że weekend = deszcz.
Pada
...i pada..
.........wciąż pada......
Moje pelargonie wyglądają jakby przejechała po nich amfibia. Zamiast bujnych kwiatów z doniczek wiszą jakieś zielone ścierki. Jak tak dalej będzie padać zabiorę je do domu (moje biedactwa).
Mieliśmy iść dziś na mecz. Bardziej po to by pobyć na naszym stadionie. No cóż bez sensu. Ani rywalizujące drużyny, ani obecna aura nie działa zachęcająco.
Wciągnęliśmy śniadanko i... co dalej... kurde.
Maluję pazury, a mój pan murgrabia ogląda program motoryzacyjny z zamkniętymi oczami. Jak tylko przełączę na inny program.....
- nie przełączaj przecież oglądałem!!!
- okay okay oglądaj
- i znów oczy zamknięte
Junior wybył gdzieś do młodzieży i koczują na czyjejś chacie.
Całe szczęście Fela ma święto więc bierzemy flaszeczkę i wbijamy na imieniny.
PS.
Wciąż nad moją głową wisi nienapisany jeszcze protokół. A u mnie zero weny twórczej. Zero polotu. Kompletnie nic.
Bay bay i słońca kochani. Duuuuuużo słońca, którego we Wrocku brak :(