Witajcie
muszę się Wam przyznać, że mam obecnie antydziergalniczy życiowy etap. Od czerwca nie przerobiłam ani jednego malusieńkiego oczka. Dziś dosłownie zmusiłam się by cyknąć fotkę bluzeczce, którą wydziergałam na urlopie. Niestety słoneczko wali prosto w mój balkon i smartfonowy aparat zwariował. Więc piękny miętowy kolor udziergu diabli wzięli.
Przymknijcie jedno oczko i nie doszukujcie się amatorszczyzny w moim fotografowaniu hy hy.
Pewna psiapsiuła od dziergania, rzekła mi dziś, że potrzebuję impulsu i dziewiarskie szaleństwo wróci. Szukałam tego impulsu. Zaczęłam przeglądać włóczkowe zapasy. Pomiziałam wełenkę zakupioną na zimowe czapki - NIC - zero impulsu. Przejrzałam bawełnę z której planuję wydziergać biało-szare dodatki do pokoju - NIC - impuls nie nadszedł. Mój dziewiarski marazm trwa :(
Słodko marnuję czas i czytam, czytam, czytam...
Poniżej fotki szydełkowej bluzeczki w rozmiarze 40
(jak by kto kciał)
tak prezentuje się na wieszaku w moim balkonowym atelier
tak prezentuje się na ludziu
a tak wygląda tył - aparat ukradł kolor
Pozdrawiam i życzcie mi powrotu weny twórczej,
sama sobie też życzę :)
PA Jola